niedziela, 26 października 2014

"Rozdział I"

/ Moi Drodzy!
Zebrałam się w sobie i postanowiłam poprawić stare błędy. Nie było to łatwe i jest to dopiero część, ale uważam, że było warto :) starą wersję pozostawię ku potomności. Może jeszcze ktoś się z niej pośmieje oprócz mnie ;) Pojawią się na górze strony linki porządkujące zawartość bloga na starą i nową wersję. Miłego czytania i mam nadzieję, że spodoba się Wam poprawiony tekst! Pozdrawiam i dziękuję, że jesteście nadal ze mną. - Wasza Sesil /

Obudziłem się, a moją pierwszą myślą było, jak mnie koszmarnie wszystko boli. - Co u diabła?! Przecież jestem duchem. Nie żyje. Wniosek: Nie może mnie nic boleć! Czułem nie raz ból wchodząc w ciała śmiertelników, ale nigdy nie było to tak intensywne. Pomimo wszystko wiedziałem jedno, wcale, a wcale mi się to nie podoba! Grr. Usiadłem na jakimś pieńku i zacząłem intensywnie myśleć. Co się mogło stać? Odkąd pamiętałem miałem całą wiedzę świata, więc ta wszechobecna pustka w mej pamięci była mocno irytująca. Nagle ni stąd ni zowąd zawiał wiatr, a moje ciało zadrżało od nadmiaru doznań. Czując się co raz gorzej stwierdziłem, że skoro na razie i tak nici z odzyskania pamięci poszukam ludzkich istot, może ktoś będzie mi w stanie pomóc. O zgrozo! Ja! Najwyższy Brat Śmierci musiałem szukać pomocy! Ktoś za to zapłaci duszą...!

Po jakiejś godzinie potykania się o suche gałęzie i przeklinania swojego położenia, znalazłem pojedynczą chatkę w lesie Coś się jednak nie zgadzało - słyszałem rytm dobiegający z domu. Nie była to muzyka, przynajmniej nie taka którą znałem z uszu śmiertelników. To było coś innego, bardziej przyciągającego. Im bliżej byłem, tym bardziej przyśpieszałem kroku. Nie wiedziałem dlaczego, ale musiałem jak najszybciej się tam znaleźć. Gdy byłem już jakieś dwa metry od domu drzwi się otwarły i wyszła z nich dziewczę. Dwa złote warkocze ozdabiały delikatną, niewinną twarz. Niebieska sukienka delikatnie falowała na wietrze, gdy dziewczyna wyszła na podwórko i zaczęła karmić kurczaki, biegające po podwórzu. Nie zauważyła mnie pochłonięta pracą. Nagle zawiał wiatr i straciłem panowanie nad swym ciałem. Upadłem na kolana i zacząłem się wić w nagłej gorączce. Dziewczyna zdziwiona podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Jej niebieskie oczy wyrażały wielkie zdumienie, lecz ja już tego nie widziałem. Cała moja uwaga skupiła się na delikatnym, białym nadgarstku. Czułem bijące od niego zimno. Zareagowałem bez udziału woli - skoczyłem na dziewczynę, przywarłem zębami do jej nadgarstka i przeciąłem skórę. To było najdziwniejsze uczucie na świecie, jakby zimno powoli koiło trawiącą mnie gorączkę. Koiłem ból nie zważając na nic. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że ten wysoki nieprzyjemny dźwięk wibrujący koło mnie, był krzykiem dziewczyny, którą właśnie zabijałem.

Obudziłem się znowu. Leżałem na trawie cały umazany czymś czerwonym i kusząco pachnącym. Obok mnie ktoś leżał, lecz na razie nie chciałem sprawdzać kto to. Nie było mi to potrzebne. Czułem się przyjemnie rozluźniony. Po pewnym czasie zauważyłem, że leżąca koło mnie osoba nie porusza się. Zaintrygowany podniosłem się na łokciach i zamarłem w tej pozie. Obok mnie leżała dziewczyna z rozerwanym nadgarstkiem. Piękne jasnoniebieskie oczy patrzyły pusto na niebo, złote warkocze leżały koło głowy układając się w aureole. Była w tym wszystkim tak niewinna, i piękna... Moja głowa zaczęła boleśnie pulsować, gdy wspomnienia powracały. Pragnienie życia, Pakt z Siostrą i zapłata... z gardła wydarł mi się jęk. - Boże, co ja zrobiłem! - Wirujące myśli uniemożliwiały logiczne myślenie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że właśnie kogoś ... zabiłem. Była to porażająca prawda. Nie wiedziałem jak wytłumaczyć to co się stało, ani jak sobie z tym poradzić. Milczący trup pod moimi stopami zabijał we mnie wszystko inne, zastępując paniką. Stałem się potworem. Byłem czymś nowym, zakłócającym sens rzeczy. Czymś co nigdy na prawdę nie powinno powstać. Nie chciałem tego nazwać. Trzęsłem się jak osika, pragnąc odwrócić się i zaprzeczyć wszystkiemu. Mój wzrok mimowolnie skierował się na złotowłosą. Decyzję podjąłem od razu: nie mogę jej tak zostawić. Wziąłem ciało na ręce i zaniosłem do domu. Obmyłem nadgarstek z krwi i ułożyłem jak do spoczynku. Nie mogłem uwierzyć, że już nigdy nie otworzy tych pięknych, niebieskich jak niebo oczu. Moje ciało przeszedł spazm. Nie czekając ani chwili dłużej wypadłem jak burza z tego domu, moje oczy zasnuła mgła łez. Biegnąc nie zauważyłem niczego, nawet tego, że drzewa na które wpadam rozwalają się w pył. Nic się już nie liczyło, oprócz tego czym się teraz stałem.... Przerażenie i wściekłość buzowały we mnie. Co to ma wszystko znaczyć! Czemu jestem potworem?! Dlaczego Siostra mnie tak pokarała? Niewiedza paliła mnie jak rozżarzone węgle. Jedno było pewne – uciekać stąd! i to jak najdalej!

Nie wiem ile czasu tak biegłem. Moje ciało nie męczyło się, zmysły stępiały. Nic nie potrafiło oderwać mnie od zabójczych myśli... gdy nagle znów usłyszałem Ten rytm. To była agonia. Czułem jak ból rozrywa mnie na kawałki, a panowanie nad mym ciałem przejmuje żądza. Pragnąłem tego! Tak bardzo pragnąłem usłuchać zewu, byle to się skończyło. Mięśnie spięły się do biegu i po chwili sprintem pędziłem przed siebie. Myśli wyrywały mnie w tył, lecz rytm obijał się o uszy raniąc je boleśnie i nakazując biec dalej. Z mego gardła wyrwał się skowyt.
-Nie zrobię tego jeszcze raz! -Z najwyższym trudem nakazałem kolanom zaryć w ziemię. Gdy tylko poczułem otrzeźwiający ból odwróciłem się i pobiegłem w przeciwnym kierunku. Uciekać! Uciekać! - to słowo powtarzane jak w mantrze pozwalało mi okiełznać żądzę. Biegłem niezmordowany, gdy nagle... uderzyłem w mur. Tak przyznaje się, jestem idiotą, no bo jak można nie zauważyć ogromnego szarego muru przed sobą? Wstałem i otrzepałem kurz z kurtki. Spojrzałem na mur i szczęka mi opadła. Była w nim dziura na 2 metry w kształcie człowieka. Jakąś minutę zajęło dotarcie do mojego mózgu faktu, że ja stworzyłem to groteskowe wgłębienie. Tego było dla mnie za wiele odwróciłem się od muru i ... oczy zrobiły mi się jeszcze większe. Za mną była ruina! Las wyglądał jakby przeszła przez niego trąba powietrzna. Szok. Cholera! TO moja robota?! Odwróciłem się czym prędzej od tego obrazu nędzy i rozpaczy. Przed sobą znów miałem mur. Z oczami jak spodki podszedłem do małego pieńka i opadłem na niego nie mogąc uporządkować myśli. Co to ma znaczyć?! Pył, który się wzniósł przy zderzeniu zaczął opadać i gryźć mnie po gardle przywracając mi świadomość własnego ciała. Zadziwiające było jednak to, że czegoś mi brakowało. Wsłuchując się w swoje ciało, zdałem sobie sprawę, że czekałem na ból, który nie nadszedł. Gdy adrenalina opadła, w głowie pojawiało się co raz więcej pytań. Obijanie ich w kółko nie dawało odpowiedzi, więc skupiłem się na najbliższym otoczeniu.
-Dlaczego solidna, uformowana przez człowieka skała stoi w środku lasu?- Tak wiem, nie było to błyskotliwe, ale postanowiłem to sprawdzić. Zacząłem obchodzić mur z jednej strony. Na oko miał jakieś sto metrów! Pochłonięty myślami stawiałem nogę za nogą ledwo rejestrując otoczenie.

Mur okazał się dużo dłuższy niż przypuszczałem. Po czterech godzinach zmęczony przeżuwaniem tych samych pytań zacząłem się przyglądać cegłówkom. Coś mi się nie zgadzało… Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Po każdych trzech krokach sekwencja cegieł i wgłębień po nich się powtarzała! Co to za piekielna sztuczka?! Wkurzony stwierdziłem, że skoro nie da się obejść tego muru to na niego wskoczę. Tak przyznaje, spadłem jakieś pięć(dziesiąt...) razy, ale co dziwne ucierpiała przy tym tylko moja duma. No cóż, najwyraźniej byłem niezniszczalny. Gdy wreszcie wdrapałem się na ten przeklęty mur (na który straciłem już 4 godziny … grr) zobaczyłem stare zamczysko, które ledwo stało. Zapuszczony ogród porośnięty był dzikimi różami i mnóstwem innego zielska. Stare pokruszone mury były zimne i niedostępne. Całość przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, czyli jak kto woli, totalny wygwizdów: zero ludzi, zero techniki, zero nowości. Uśmiechnąłem się – odnalazłem RAJ!
Stwierdziłem ,że muszę się zadomowić w nowym miejscu, zacząłem więc od przeglądu pokoi. Większość (czyli 15) było w rozsypce (czytaj: bez dachu, podłogi lub ścian) trzy zachowały się jednak w miarę dobrze. Czas oszczędził nawet kilka wiekowych mebli i ozdób, pochodzenia co najmniej królewskiego! Cieszyłem się jak małe dziecko : MAM WŁASNY DOM!
Przeszukanie wszystkich zakamarków zajęło mi trzy dni. Znalazłem mnóstwo ozdób, odznaczeń, naczyń i ubrań. Przez cały ten czas nie mogłem spać. Dlaczego? Bo jak tylko zamykałem oczy widziałem piękne złote warkocze układające się w aureole i te oczy, niebieskie jak niebo. Wiedziałem, że zasłużyłem na poczucie winy, jednak starałem się je odrzucić. I tak nie mogłem już jej pomóc. Łzy, mimo wszystkich starań, spływały po mojej twarzy krwawym korowodem, przypominając mi jakim jestem potworem.
*
Z każdym dniem abstynencji stawałem się coraz słabszy. Po paru dniach ledwo mogłem stać na nogach. Ból głowy, suchość w gardle i gorączka ćmiły mój umysł. Wiedziałem, że długo tak nie pociągnę, ale nie mogłem się zmusić do polowania. W myślach wciąż widziałem te puste niebieskie oczy… Czy to się nigdy nie skończy?! Przecież śmierć musi w końcu nadejść... ale nie nadchodziła. Dziewiątego dnia usłyszałem coś, co mnie zmagnetyzowało. Gdzieś na obrzeżach umysłu tłukło się niemiłosiernie zwiększając agonię.  Wiedziałem, że skądś znam ten rytm, ale nie miało to już znaczenia. Musiałem to DOSTAĆ! Jedyne pragnienie, jedyna potrzebo… już IDĘ!